mikser

Mogę żyć w wierze i pozostać sobą

 Dla mnie przed­sma­kiem tych dni było wej­ście razem z piel­grzym­ką zwa­ną „Jajecznicą” na Jasną Górę. Było to duże prze­ży­cie, gdyż nie zda­rzy­ło mi się nigdy iść w pie­szej piel­grzym­ce, te kil­ka­dzie­siąt minut zro­bi­ło na mnie napraw­dę duże wra­że­nie. Ten kli­mat, ta satys­fak­cja i ogrom­na radość panu­ją­ca wśród ludzi, któ­rzy po dzie­wię­ciu dniach wędro­wa­nia mie­li jesz­cze siłę, aby tań­czyć i śpie­wać na czę­sto­chow­skich ale­jach. Te uśmie­chy na zmę­czo­nych już twa­rzach, na któ­rych wid­nia­ły mie­sza­ne uczu­cia, z jed­nej stro­ny ulga, że dotar­li w koń­cu do celu, że zaży­ją kąpie­li i będą mogli porząd­nie się wyspać, ale z dru­giej żal, że to się tak szyb­ko skoń­czy­ło i będą musie­li się nie­dłu­go roz­stać z przy­ja­ciół­mi, ze zna­jo­my­mi i z całym tym  kli­ma­tem, jaki tam pano­wał. Później mia­łem szczę­ście uczest­ni­czyć w Dniach Kasperiańskich.

Na samym począt­ku roz­po­czę­ły się śpie­wy i zaba­wy, któ­re szcze­rze powie­dziaw­szy nigdy nie były w moim kli­ma­cie, acz­kol­wiek rewe­la­cyj­ne pro­wa­dze­nie br. Marcina prze­ko­na­ło mnie do dobrej zaba­wy. Potem obiad, któ­ry był oka­zją do roz­mów z ludź­mi, któ­rych wcze­śniej nie zna­łem, cho­ciaż­by z jed­ną parą z Kościerzyna, któ­ra o Dniach Kasperiańskich dowie­dzia­ła się z ulot­ki i na „spon­ta­na” przyjechała.

Po obie­dzie mogli­śmy wyZespół Royal Rap na Kasperiańskich Dniach Młodychsłu­chać tro­chę histo­rii na temat Zgromadzenia Misjonarzy Krwi Chrystusa, któ­rą przed­sta­wił nam ks. Wojciech, mają­cy ogrom­ne doświad­cze­nie. Wrócił nie­daw­no do Polski z Chile, gdzie wie­le lat prze­by­wał. Potem mie­li­śmy się udać na wybra­ne przez nas warsz­ta­ty. Do wybo­ru były: muzycz­ne, teatral­ne lub pierw­szej pomo­cy. Wybrałem te ostat­nie i byłem zado­wo­lo­ny. Przed kon­fe­ren­cją pani Dagmary, ponie­waż bar­dzo inte­re­su­ję się hip-hopem, zamie­ni­łem kil­ka słów z rape­ra­mi, któ­rzy przy­je­cha­li zagrać dla nas kon­cert. Była to bar­dzo cen­na roz­mo­wa. Gdy ja pyta­łem o aspek­ty muzy­ki i podob­ne rze­czy zwią­za­ne z rapem, pode­szło dwóch bez­dom­nych i zada­wa­li – jak dla mnie – banal­ne pyta­nia. Odpowiedzi na te „banal­ne” pyta­nia oka­za­ły się bar­dzo pozy­tyw­ne i pod­bu­do­wu­ją­ce. Jeden z bez­dom­nych zapy­tał rape­ra Kolę, czy ma może papie­ro­sa, ten mu odpo­wie­dział, że już od trzy­na­stu lat nie tkwi w tym uza­leż­nie­niu. Wtedy pierw­szy raz poczu­łem, że jestem po wła­ści­wej stro­nie, ponie­waż pali­łem przez pra­wie czte­ry lata, a teraz jestem już czwar­ty mie­siąc bez papie­ro­sa. Drugi bez­dom­ny zapy­tał, czy czu­ją tre­mę przed wystę­pem. Raper Jaro odpo­wie­dział, że nie, bo już dłu­go gra­ją, nato­miast Kola stwier­dził, że przed każ­dym kon­cer­tem czu­je się jak przed wal­ką bok­ser­ską i każ­da „nagryw­ka” jest dla nie­go jak wal­ka o te wszyst­kie dusze, o to, by ludzie czu­li obec­ność Boga.

Gdy uda­łem się na ten wycze­ki­wa­ny prze­ze mnie kon­cert, nagle coś we mnie pry­sło. Myślałem już tyl­ko hipho­po­wo, bar­dzo chcia­łem oce­nić, czym się róż­ni zwy­kły rap od reli­gij­ne­go. Koncert dosyć mi się podo­bał, mia­łem jed­nak trud­no­ści  z wkom­po­no­wa­niem się w publi­kę, nie mogłem pojąć, że na kon­cer­cie Royal Rapu wszy­scy ska­czą, śmie­ją się, a mnie coś powstrzy­my­wa­ło. Na koniec wszy­scy wraz z rape­ra­mi ska­cząc, krzy­cze­li „Jezus” i tak kil­ka razy… A ja nie mogłem. Coś mnie powstrzymywało.

Po kola­cji był spek­takl pt. „Jonasz” Teatru A, było faj­nie, wyszli­śmy zadowoleni.

Po spek­ta­klu było zapla­no­wa­ne Nabożeństwo Ewangelizacyjne, przy­znam szcze­rze, że nie mia­łem ocho­ty na nie iść, ponie­waż sama nazwa mnie odstra­sza­ła, a w dodat­ku mia­łem dobre wytłu­ma­cze­nie, że jestem zmę­czo­ny i ogól­nie póź­no już było. Ks. Damian zaczął modli­twą i śpie­wem, czy­li tak zwy­czaj­nie jak to w koście­le, więc sie­dzia­łem, patrząc na zega­rek. Po chwi­li ks. Damian tra­fił w to, co pra­gną­łem usły­szeć, opo­wia­dał o swo­ich pro­ble­mach w mło­do­ści. O tym, jak był na jakichś reko­lek­cjach, potem wró­cił, ale zno­wu go cią­gnę­ło coś do tego domu misyj­ne­go, choć sam nie wie­dział, co... Przyznam szcze­rze, że do tego momen­tu buja­łem myśla­mi w obło­kach i spo­glą­da­łem na zega­rek, kie­dy będzie koniec. Nagle powie­dział : „Bóg Cię kocha” i te sło­wa mną bar­dzo potrzą­snę­ły, czu­łem, że ich potrze­bu­ję, świecz­ki sta­nę­ły mi w oczach,  chcia­ło mi się pła­kać, ale się powstrzy­my­wa­łem na siłę. Ks. Damian wziął krzyż i powie­dział, że kto chce, może podejść, wziąć krzyż i odno­wić swo­je przy­mie­rze z Bogiem. Znów czu­łem, jak­by tra­fił w głąb mego ser­ca… Bardzo chcia­łem podejść, ale nie chcia­łem być pierw­szy, po krót­kiej chwi­li wyło­nił się ks. Franciszek, za nim kil­ka osób i wte­dy z rado­ścią usta­wi­łem się w kolej­ce za nimi i pod­sze­dłem, bio­rąc do ręki krzyż, nie­mal­że tuląc go, następ­nie cału­jąc. Odchodząc, czu­łem się napraw­dę niesamowicie...

Po zakoń­cze­niu, gdy wszy­scy skan­do­wa­li gło­śno imię „Jezus” (pamię­ta­jąc kon­cert, gdzie nie mogłem wykrztu­sić tego imie­nia), teraz krzy­cza­łem razem ze wszyst­ki­mi z uśmie­chem na twa­rzy i ze łza­mi w oczach). Po wyj­ściu z kapli­cy nadal czu­łem się fan­ta­stycz­nie, ale bałem się, że mi to minie, że za moment wszyst­ko pry­śnie i nadal będę taki sam, jak przed­tem. Zdałem sobie spra­wę, że nie muszę zmie­niać wie­lu rze­czy, mogę zostać taki, jaki jestem...Wystarczy mi tyl­ko to, że wiem, że Bóg mnie kocha, wiem, że na nowo w nie­go uwie­rzy­łem, wiem też, że aż tak nie muszę się bać Mszy, nabo­żeństw, że przy odro­bi­nie wysił­ku dam radę ‑nie z musu, ale z rado­ścią cho­dzić na Mszę nie­dziel­ną, i nie muszę wycho­dzić po Komunii, ale mogę zostać do bło­go­sła­wień­stwie, mogę cza­sem odmó­wić róża­niec czy koron­kę, gdy mnie rodzi­ce pro­szą, bym do nich dołą­czył. Po prze­my­śle­niu tych wszyst­kich spraw zda­łem sobie spra­wę, że chcę, by Jezus był w moim ser­cu i towa­rzy­szył mi każ­de­go dnia, zda­łem sobie też spra­wę, że wie­le mu zawdzię­czam, np. to, że zda­łem do następ­nej kla­sy, że rzu­ci­łem pale­nie, że rodzi­com się ukła­da, że mój brat nadal żyje, moja sio­stra wycho­dzi za mąż, i wie­le innych spraw, któ­rych nie dostrze­gam, a prze­cież sam Go kie­dyś o nie pro­si­łem. Już się nie boję, wiem, że mogę żyć w wie­rze, a rów­no­cze­śnie pozo­stać sobą. Dalej mogę lubić hip-hop, grać w pił­kę, cho­dzić na mecze, pójść na impre­zę itp. Nic mi się jed­nak nie sta­nie, jak cza­sem się pomo­dlę i z chę­cią w nie­dzie­le pój­dę do kościo­ła. Te kil­ka dni, a w szcze­gól­no­ści Dni Kasperiańskie, pomo­gły mi się odbu­do­wać, mam nadzie­ję, że ogól­nie wszyst­ko mi się ułoży.

Z Bogiem dzieciaku,
bo jak nie to będzie cienko
Ja kocham te osiedla
i dostrze­gam w nich piękno

Mateusz z Lubina,
uczest­nik II Kasperiańskich Dni Młodych